Kilkadziesiąt kilometrów od Warszawy, w Dańkowie, znajduje się miejsce, gdzie sztuka przenika się z naturą, nowoczesność sięga do tradycji, a zgnębiony rzeczywistością podróżnik znajdzie ukojenie. Przestrzeń tę kreuje postać równie niezwykła co samo miejsce. Xawery Wolski, rzeźbiarz, wizjoner i dobry duch dańkowskiego dworu.
Rozmawia Katarzyna Wąs
Zacznijmy od końca. Co sprawiło, że postanowiłeś przyjechać do Polski, wrócić do rodzinnego sioła?
Urodziłem się i wychowałem w Polsce, w kraju, który wówczas był zgnębiony komunizmem. Ten system wyzwolił we mnie sporą dozę buntu oraz autodeterminacji, pragnienia odkrywania coraz to nowych horyzontów. Ta przygoda zawiodła mnie do wielu zakątków świata, lecz zawsze przyświecała mi potrzeba powrotu, nadzieja, że poprzez moją twórczość podzielę się całą masą doświadczeń i inspiracji wyniesionych z różnych krajów odzwierciedlonych w mojej sztuce.
Gdy przyjechałem do Polski po ponad 30-letniej nieobecności, zastałem mój kraj odmieniony, wypełniony kolorami nadziei i optymizmu. Dzięki temu przeżyciu powstały dwie monumentalne rzeźby, które umiejscowiłem w Dańkowie, domu moich przodków. Najpierw były to 2 połączone ze sobą ogniwa reprezentujące zjednoczenie przeszłości z teraźniejszością. Ulokowałem je na samym wjeździe do dworu jako znak kontynuacji. Następną rzeźbą było „Powstanie”, przedstawia wznoszące się ku niebu ogniwa, jakby zaprzeczenie grawitacji. Był to dla mnie symbol kraju, który przez tyle lat był skuty kajdanami, jednak odnalazł w sobie moc wzniesienia się. I ta nowa upragniona sytuacja wzbudziła we mnie chęć wzięcia udziału w tym procesie wzrostu, który dzieje się dzięki wspólnym wysiłkom.
Dańków… to on był jednym z głównych powodów twojego przyjazdu. Opowiedz o tym miejscu i jego historii coś więcej.
Wystawy, które organizuję w wielu krajach, trwają miesiąc, 2, czasem krócej, a praca nad nimi jest bardzo czasochłonna, czasem bywa, że kilkanaście dni przygotowuje się aranżacje, które potem wracają do skrzyń, następnie do magazynu. Niektórych nie da się już odtworzyć. Zawsze mnie to frustrowało i marzyłem o miejscu, gdzie moje prace mogłyby przetrwać. Wówczas nie myślałem jeszcze o Dańkowie, żyłem daleko, rozglądałem się za odpowiednią przestrzenią, ale nie mogłem znaleźć adekwatnej formuły. Pewnego dnia, szukając jednej z rzeźb wśród piętrzących się w magazynie skrzyń, przypomniałem sobie o starych, od lat nieużywanych magazynach rolniczych w Dańkowie, rodzinnym majątku mojego ojca, w którym cała rodzina poświęcała się hodowli roślin, krzyżowaniu ich rozmaitych odmian. Hodowla ta rozpoczęła się w 1880 roku i kontynuowana była przez pokolenia. Moi przodkowie wprowadzali wiele innowacji, mieli wybitne osiągnięcia na skalę światową. Tam powstała gorzelnia, w której produkowali słynne do dziś wódki właśnie z selekcji dańkowskich zbóż. Po drugiej wojnie światowej majątek został objęty reformą rolną i w dworze zainstalowano biura. Rodzina rozpierzchła się po świecie. Jednak mój ojciec pozostał na stanowisku naczelnego hodowcy i nie zważając na trudności, kontynuował swe badania. Stworzył między innymi sławne pszenżyto, które było rewolucyjne w świecie nasiennictwa. Gdy przyszły zmiany ustrojowe, po upadku muru berlińskiego, będąc już starszym człowiekiem, skorzystał z prawa pierwokupu i powrócił do rodzinnego dworu. Zmarł niedługo potem, w tym samym pokoju, w którym się narodził.
Stworzyłeś w Dańkowie miejsce o niepowtarzalnej atmosferze. Miałeś jakieś inspiracje czy sięgnąłeś po prostu do swojej wrażliwości, wspomnień przodków zapisanych w twoim DNA?
Rozpoznaję istotny wpływ mojego ojca. To właśnie w Dańkowie dzięki inwencji paru pokoleń, moi przodkowie łączyli światy nauki i natury. Jest to idea, której i ja jestem oddany. W sposób naturalny przyszedł pomysł zajęcia porzuconych budynków, dawniej służących jako magazyny czy spichlerze, i zachowania ich esencji tak, aby stworzyć przestrzenie sztuki, sprawiając, że Dańków ukaże swe oblicze, coś, co do tej pory było ukryte.
Studiowałeś w Krakowie, potem mieszkałeś w Paryżu. Jak trafiłeś do Meksyku i dlaczego on właśnie stał się na lata twoim domem?
Mojemu życiu towarzyszą ruch, doświadczanie przemieszczania się na różne kontynenty. Po Krakowie studiowałem w Warszawie, później w Académie des Beaux-Arts w Paryżu, przerwałem studia, aby oddać się rzeźbieniu marmuru w Carrarze, we Włoszech. W końcu ukończyłem studia na południu Francji, Aix-en-Provence. Tam też uczyłem rysunku. Wróciłem do Paryża na stypendium prestiżowego Instytutu Wyższych Nauk Plastycznych. Tam też zamieszkałem i zacząłem wystawiać. Istotnym doświadczeniem było stypendium rządu francuskiego, które umożliwiło mi wyjazd do Ameryki Południowej w celu studiowania pradawnych technik użytkowania ziemi. Ta praca zawiodła mnie najpierw do Peru, następnie do Meksyku. Mezoameryka do tej pory jest źródłem moich poszukiwań i inspiracji.
Sam przyjazd do Meksyku był nieco baśniowy. Już od pierwszego momentu, jeszcze w samolocie, zupełnie nieoczekiwanie zacząłem poznawać osoby pragnące spontanicznie nawiązać znajomość. Przyjechałem tam, nie znając absolutnie nikogo, a zaledwie po kilku dniach miałem już całą masę oddanych mi ludzi. Wśród nich byli kuratorzy, artyści, poeci. Był to splot powiązanych ze sobą zdarzeń, incydentów, wszystko zdawało się ogniwami jednego łańcucha! Meksyk urzekł mnie radością życia, kolorami, przestrzenią, które z wolna zaczęły przenikać w moją twórczość. Najważniejsza wówczas galeria w Meksyku zaproponowała mi współpracę i już po kilku dniach zawiadomili mnie, że kilka potężnych rzeźb zostało sprzedanych na podstawie zdjęć. Nic takiego nie spotkało mnie do tamtej pory! Potem wszystko zaczęło się dziać bardzo prędko. W galerii miałem wystawę, która została odebrana przez kolekcjonerów i krytykę niezwykle pozytywnie, przyszły zamówienia, projekty w muzeach, współprace z architektami, pierwszy album. Otrzymałem zaproszenia na wystawy w Brazylii, do Buenos Aires, Miami, Houston – wszystko po tamtej stronie oceanu. Tak więc postanowiłem przenieść moją maleńką pracownię na Montmartre w Paryżu do Mexico City. Tempo życia i adrenalina nie pozwalały mi na tęsknotę za Europą. I tak, niewiadomo kiedy, upłynęło ponad 20 lat.
Pracujesz na bardzo różnej skali. Od małych, wręcz biżuteryjnych obiektów, po monumentalne rzeźby plenerowe. Niezależnie od wielkości twoje prace wyróżniają delikatność, subtelność gestu. Co opowiadasz poprzez swoje realizacje?
Zmienne techniki rzeźby wprowadzają mnie w stan kontemplacji. Moim celem jest przekraczać limity, odnajdywać przestrzeń pomiędzy ziemią a wszechświatem. Mam na myśli wymiar, który nas przekracza, coś, co sprawia, że nie ulegamy, że mimo przeciwności losu bezustannie staramy się ulepszać świat. Niedawno umieściłem w Dańkowie monumentalną pracę zatytułowaną „W perspektywie pustki nieba”. Zrobiłem ją 10 lat temu w Tajlandii, gdzie przebywałem przez kilka miesięcy na stypendium fundacji Jima Thompsona. Moim projektem była eksploracja kultury tego kraju oraz dawnych technik rękodzielniczych. Cały kontynent przenika myśl buddyzmu, zafascynowały mnie pogodne twarze mnichów, ukazujące akceptację i pokój. Pragnąłem nauczyć się tego, spędziłem kilka tygodni w klasztorze w Birmie, potem w Tajlandii. Zapoznałem się z tym innym światem, przekonałem na własnej skórze, jak wiele pracy i dyscypliny konieczne jest do osiągnięcia takiego stanu ducha. Na podstawie tego doświadczenia i wielu innych powstała ta właśnie praca wykonana z tysięcy różańców zrobionych z typowego dla Azji materiału – zielonkawej ceramiki celadon. Rzeźba ta obejmuje dużą przestrzeń, widz ma możliwość znalezienia się w harmonijnej przestrzeni, wolnej od hierarchii wartości, uprzedzeń, przesądów, jakichkolwiek systemów czy wierzeń.
Częstym motywem jest plecionka, powtarzalność gestu – wykłuwanie igłą tatuaży w kartce papieru, w małych i dużych łańcuchach czy też „tkaninach” z kokonów jedwabników. Skąd ta precyzja, ta powtarzalność?
Moje dzieło odnosi się do idei koła, które dla mnie reprezentuje Ziemię, miejsce naszego pochodzenia i powrotu. Lubię solidny, ciężki wymiar rzeźb z brązu, ale też poetycką ulotność ukłucia igłą. Odczuwam powagę każdego punktu, każdej myśli…
Jako dziecko towarzyszyłem ojcu w pracach laboratoryjnych właśnie w Dańkowie, w budynku, który przekształciłem w galerię sztuki, w nabożnym skupieniu liczyłem grupy 100 ziaren żyta, pszenicy oraz sławnego pszenżyta, które ojciec tam stworzył. Policzone ziarna były ważone, badało się zawartość witamin, odporność na choroby i inne właściwości. Dla niespokojnego chłopca był to rodzaj medytacji, wyłączenia się ze zgiełku życia, psot, pomysłów, pragnień, wokół powstawała nowa przestrzeń, w której odnajdywałem niezależność i moc.
Pół roku spędzasz w Polsce w Dańkowie, pół w Meksyku. Jak dzielisz swoje życie?
Przynależę do obydwu miejsc. Każde z nich stymuluje mnie, wzbogaca moje źródła inspiracji w inny sposób. Zdarza się, że odczuwam brak miasta, potem tęsknię za rozległymi polami. Sporo prac wyeksponowanych w Dańkowie stworzyłem w Meksyku lub innych krajach, miały proces powstania w jednym kontekście, po czym znalazły się w tak odmiennym miejscu. Ciekawe jest obserwować, jak dzieło sztuki współżyje z otoczeniem, adaptuje się, nabierając nowych znaczeń. Na przykład cykl „Ogniwa nieskończoności”, łańcuchy, które rozpocząłem już w 1998 roku i które przewijają się w mojej pracy do dziś, zazwyczaj odbierany jest w kontekście polityczno-socjalnym, lecz w Dańkowie wzbogacił się w ponadczasowy wątek łańcucha genetyki.
Jakie są twoje dalsze plany? Polska jesień tuż-tuż. Twoja walizka do Meksyku już spakowana?
W moich najbliższych planach jest powrót do Meksyku jesienią i kontynuacja pracy w okresie zimowym, klimat jest tam bardziej sprzyjający. Na dłuższą metę planuję kontynuację rozwoju fundacji w Dańkowie, popierając sztukę, wzbogacając kolekcję i biorąc udział w projektach kulturalnych z fundacjami, jak na przykład Fundacja im. Zbigniewa Herberta, i lokalnymi artystami oraz tymi, którzy odwiedzają nasz kraj, umożliwiając innym zainspirowanie się tym miejscem.
Zapraszasz do swojego domu obce ci osoby, chcesz dzielić się tym, co stworzyłeś. To piękny, altruistyczny gest, który wielu przychodzi z trudnością. Co chcesz dać swoim gościom oprócz pięknych wspomnień?
Cele sztuki to komunikacja, dzielenie się talentem, wrażeniami, wiedzą, doświadczeniem. Jest wśród nas wielu wrażliwych ludzi, nie wszyscy mają możliwość wyrazić siebie, a mają ciekawe rzeczy do powiedzenia. Interesuje mnie dialog pomiędzy ludźmi różnorakich formacji. W wyniku nieoczekiwanych zderzeń na pozór obcych sobie światów: nauki, sztuki, literatury, biznesu, mają szansę powstać całkiem nowe projekty, z których wiele osób będzie mogło skorzystać. Dańków pomału staje się miejscem takich oto spotkań.
Dziękuję za rozmowę.