Zaczynamy doceniać polski design. Nie tylko ten najnowszy, ale również ten do tej pory wykluczony. I bardzo dobrze, bo mamy się czym chwalić. O sukcesie wystawy i aukcji „Polska sztuka stosowana 1918-2018” rozmawiamy z jej kuratorem CEZARYM LISOWSKIM.
Mimo iż mamy teraz modę na projekty z okresu PRL, to fundamentem polskiego wzornictwa są projekty z lat 20. i 30. XX wieku. Aukcja designu pod hasłem „Polska sztuka stosowana 1918-2018” odbyła się w Desie Unicum w listopadzie 2018 roku. Od wielu osób nadal słyszę, że była to jedna z ciekawszych prezentacji, jaką widzieli w zeszłym roku.
Cezary Lisowski: Ja również wciąż słyszę komentarze na jej temat i to zarówno od osób ze środowiska, jak i bezpośrednio z tematem niezwiązanych. Nie była to pierwsza w Polsce aukcja poświęcona tylko wzornictwu, tym bardziej jest to zaskakujące. Na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat odbyło się ich kilkanaście. Desa także ma za sobą cykl aukcji „Living” oferujących obiekty sztuki użytkowej. Mimo wszystko ta uznawana jest za przełomową.
Być może chodzi o sukces tej aukcji, który zaskoczył wiele osób?
Owszem, padły rekordy, a w kontekście rynku aukcyjnego to zawsze się liczy i jest odnotowywane. Dla mnie ważniejszy wydaje się fakt, że obiekty polskiego designu weszły na wyższy poziom rynku. Za słynny fotel autorstwa Romana Modzelewskiego jesteśmy w stanie zapłacić 100 000 zł, czyli tyle, ile za dobrej klasy obraz polskiego awangardzisty. Zaczęliśmy cenić wzornictwo jako równoprawną dziedzinę sztuki. Bardzo mnie to cieszy.
Która sprzedaż zaskoczyła Cię najbardziej? Jak oceniasz wybory klientów?
Aukcja miała swoje hasło przewodnie, oferowała obiekty powstałe na przestrzeni ostatnich stu lat. Starałem się tak przygotować ofertę, żeby ilustrowała najważniejsze i najciekawsze zjawiska w polskim wzornictwie tego okresu. Nie zaskoczyły, a utwierdziły mnie w przekonaniu wyniki sprzedaży obiektów z okresu dwudziestolecia międzywojennego. Mimo iż mamy teraz modę na projekty z okresu PRL, to fundamentem polskiego wzornictwa są projekty z lat 20. i 30. XX wieku.
Mimo iż mamy teraz modę na projekty z okresu PRL, to fundamentem polskiego wzornictwa są projekty z lat 20. i 30. XX wieku.
Przedwojenny ćmielowski serwis „Kaprys” proj. Bogdana Wendorfa osiągnął najwyższy wynik, jeśli chodzi o porcelanę. Natomiast wielkim zaskoczeniem było dla mnie, że nabywcy nie znalazł przedwojenny fotel projektu awangardowej architektki Zofii Dziewulskiej. Obiekt klasy muzealnej, prezentowany na wystawie w Instytucie Propagandy Sztuki w 1937 roku, wiosną ubiegłego roku na wystawie w warszawskiej Zachęcie, a przy tym bardzo uniwersalny. Na szczęście cały czas dostępny jest w ofercie Desy.
Z polskim designem pracujesz od dawna głównie jako kurator, więc zdajesz sobie sprawę z jego walorów estetycznych i funkcjonalnych. Ale również z jego potencjalnej wartości. Jaki stosunek do tych przedmiotów mają ich pierwotni właściciele?
Dotychczas, jako kurator wybierając obiekty do działań związanych z promocją polskiego wzornictwa, kierowałem się przede wszystkim wartością historyczną, jakością projektu, wykonawstwa itp, a nie wartością rynkową. Takie myślenie przeniosłem na pracę nad przygotowaniem aukcji w Desie.
Wracając do pytania – jedni właściciele uważają, że mają w domu skarby, bo np. na zakup kryształowego wazonu stojącego w mieszkaniu na honorowym miejscu wydali kiedyś całą swoją wypłatę. Jednak zdecydowana większość osób z pokolenia, które dorastało w otoczeniu tych przedmiotów, darzy je sentymentem, ale jest zdziwiona, gdy uświadamiam ich na temat cen.
Inną grupą są sami twórcy. Projektanci działający w powojennych dekadach, którzy odcinają się od swojego dorobku z tego czasu. Przez narastające przez lata identyfikowanie wszystkiego, co działo się w okresie PRL, z ustrojem komunistycznym, negowaniem go jako wartościowego w historii Polski uważają, że to, co wtedy robili, nikogo już dzisiaj nie zainteresuje. A jest wręcz przeciwnie. Wyciąganie z „niebytu” wielu postaci, ich prac, nadawanie im wartości to zadania rodzącego się rynku designu.
Trzeba zdawać sobie sprawę, że nie każdy przedmiot sztuki użytkowej z tego okresu ma wartość kolekcjonerską. Na co trzeba zwracać uwagę? W jaki sposób można zdobyć wiedzę na ten temat?
Powinniśmy kolekcjonować przede wszystkim to, co nam się podoba, co nas intryguje. Sztuką jest wejść w temat i się w nim profesjonalizować, a nie – jak to zwykle bywa – znudzić. Do tego oczywiście potrzebna jest wiedza. Od grudnia 2017 roku otwarta jest stała Galeria Wzornictwa Polskiego w Muzeum Narodowym w Warszawie. Nie jest to wielka ekspozycja, ale przekrojowo ilustruje zjawiska, jakie miały miejsce w sztukach projektowych od końca XIX wieku do dzisiaj. To dobre miejsce na rozpoczęcie swojej przygody z polskim designem. Kolejny krok to własne poszukiwania. Najpierw oczywiście w literaturze. Polecam materiały źródłowe i czasopisma „Projekt” i „Architektura”.
Powinniśmy kolekcjonować przede wszystkim to, co nam się podoba, co nas intryguje.
Czy w Polsce są kolekcjonerzy designu?
Jest ich niewielu, mamy za to bardzo wielu „zbieraczy”. Entuzjaści, którzy zaczęli swoją przygodę około 30 lat temu, mogą się dzisiaj pochwalić największymi zbiorami. Zaczęły one powstawać w połowie lat 90. XX w. początkowo po omacku, bez wiedzy na temat ich producentów i autorów. Zbierano przedmioty, które ciekawiły swoją fantazyjną formą, sprzedawano je za przysłowiową złotówkę na warszawskim Kole. Ich rynkowa wartość była żadna.
Na początku lat dwutysięcznych pojawiło się „drugie pokolenie” kolekcjonerów, już bardziej świadomych. Ich wybory i zbiory wydają mi się dziś najciekawsze. Ale „moda na przedwojenny design” przyszła niedawno i w ciągu trzech, czterech lat liczba osób poszukujących obiektów polskiego wzornictwa wzrosła wielokrotnie.
Jak traktowane są te przedmioty?
Kolekcjonerzy zwykle chcą wyeksponować część swoich zbiorów, by móc się nimi cieszyć, ale zdając sobie sprawę z ich wartości, wolą nie eksploatować ich dość mocno. Przedmioty te mogą być jednak traktowane funkcjonalnie i jako takich poszukują ich architekci czy projektanci wnętrz. Potrafią one bowiem świetnie dopełnić projekty. Chciałbym, żeby te przedmioty służyły ich właścicielom. Zaprojektowane zostały jako użytkowe i jeśli mogą wciąż spełniać swoją funkcję, powinny to robić.
Czy można traktować je jako inwestycję?
Obiekty designu mogą być doskonałą inwestycją, zwłaszcza kiedy dobrze rozpozna się moment spadku zainteresowania danym tematem i pozyska je w odpowiedniej cenie. Przy kolejnej wystawie lub publikacji stają się znów poszukiwane, a ich ceny rosną.
Przywołam tutaj przypadek toruńskiej Spółdzielni „Rzut”, której wystawę współkuratorowałem w 2015 roku w CSW w Toruniu. Była to wielobranżowa spółdzielnia zrzeszająca plastyków i rzemieślników, wytwarzająca meble, ceramikę i tkaniny. Wytwórnia poza Toruniem w zasadzie nie funkcjonowała nawet w świadomości osób zainteresowanych tematem. Pokazaliśmy na tej wystawie kilkaset obiektów powstałych w „Rzucie”, większość kupionych przeze mnie przed wystawą na lokalnych bazarkach i aukcjach internetowych w niskich cenach. Po wystawie ceny wyrobów „Rzutu” wzrosły wielokrotnie i wciąż są poszukiwane przez kolekcjonerów.
Każdy przedmiot to odrębna historia. Kupując obiekt, przyjmujemy go z całym bagażem wspomnień.
Dla mnie śledzenie mikrohistorii rzeczy to najciekawszy element mojej pracy. Każdy przedmiot został przez kogoś zaprojektowany, przez kogoś wykonany, powstał w określonym kontekście historycznym, to już kilka historii. Kolejne związane są z właścicielami, wydarzeniami historycznymi itd.
Podczas ostatniej aukcji designu w Desie wystawione zostały na sprzedaż obiekty z kolekcji prof. Ireny Huml, która stała się niepisaną patronką aukcji. Tytuł aukcji był odwołaniem do książki autorstwa profesor – pierwszej publikacji dotyczącej historii polskiego wzornictwa, która od końca lat 70. XX w. stanowiła obowiązkowy podręcznik dla zainteresowanych tematem. Dla mnie to, że przedmioty pochodziły z jej kolekcji, już stanowiło o ich wartości. To na ich podstawie dokonywała opracowania historii polskiego designu, to dokładnie te obiekty reprodukowała w swoich artykułach. Były najczęściej prezentami od autorów, artystów, projektantów, o których pisała. Obecność w mieszkaniu prof. Huml to tylko kolejny etap ich historii.
Inną grupę obiektów na aukcji stanowiły przedmioty pochodzące z konkretnych wnętrz. Był fotel z pierwszego warszawskiego empiku (KMPiK) autorstwa Jana Bogusławskiego, było biurko Czesława Knothego z czytelni w Pałacu Młodzieży PKiN. Już sam kontekst tych dwóch lokalizacji otwiera przedmioty na dziesiątki historii. Podobnie było na kwietniowej aukcji. Myślą przewodnią, jaka towarzyszyła mi przy wyborze obiektów, było projektowanie wnętrz jako dyscyplina sztuki. Na aukcji „Design. Sztuka wnętrza” wystawione zostały obiekty pochodzące z wystroju konkretnych wnętrz, za którymi stoi niejedna historia.
Rozmawiała Katarzyna Wąs.