Świat haute couture rządzi się twardymi prawami. Dyktatorzy mody narzucają swą wolę, a szereg pretorian – naczelnych czołowych tytułów modowych – dba o jej wykonanie. Valentino Garavani nie potrzebuje przybocznej kohorty. On jest wielbionym cesarzem.
Subtelność i kobiecość projektów, które od 1959 roku wychodzą spod ręki Valentina Garavaniego nigdy nie podlegały dyskusji. Są tak oczywiste, jak rozmach, z którym cesarz mody od lat 40. XX wieku buduje swój misterny świat haute couture. Dzięki pasji, którą ma w sobie Valentino Garavani, stworzony przez niego luksusowy dom mody od dekad odnosi sukcesy i oczarowuje kolejne generacje miłośniczek. Tak wielka siła oddziaływania to zasługa gruntownej, stylowej edukacji Garavaniego, od najmłodszych lat zafascynowanego światem mody.
Tworzył już jako nastolatek, a dzięki wsparciu ciotki i rodziców mógł rozwijać swoją pasję – wpierw we Włoszech, a we wczesnych latach 50. – w Paryżu. W stolicy francuskiej mody Garavani ukończył sławną École des Beaux-Arts i terminował u największych projektantów haute couture – Jeana Dessèsa i Guy Laroche’a, a także w domu mody Balenciaga. Z jednej strony Garavani zyskał niezwykłą szansę na zdobycie pierwszych szlifów na drodze do cesarskiego tronu, z drugiej zaś uczył się pokory i brutalnych zasad świata, który tak kochał. Gdy nie szkicował, spędzał godziny na pracy w butikach swoich mentorów. Witał klientki, zabawiał i pomagał przygotowywać dla nich prywatne pokazy nowych kreacji. Nie były to jednak lata stracone (choć większość pierwszych szkiców wykonanych przez Valentina Garavaniego zaginęła) – w umyśle cesarza powstał zalążek wielkiego planu – budowy imperium.
Maison de couture
Lata 60. Garavani rozpoczął od powrotu do Włoch. W Rzymie – cesarskim mieście – szczęście się do niego uśmiechnęło. W Café de Paris poznał studenta architektury, Giancarla Giammettiego, swojego partnera w biznesie i – do dziś – w życiu. Obaj pragnęli tworzyć piękno i w tym dążeniu idealnie się uzupełniali. Na szczęście, bowiem Giammetti wniósł to, czego Garavaniemu brakowało – umiejętność zarządzania modowym imperium. Dość powiedzieć, że gdy Giammetti dołączył do atelier, było ono na skraju bankructwa.
Valentino Garavani w dążeniu do perfekcji nie ograniczał się – jego wydatki na tworzenie nowych kreacji przewyższały zyski z ich sprzedaży. Ale przecież piękno nie ma ceny… Kryzys udało się jednak zwalczyć, a kolejne lata przynosiły już tylko sukcesy dla domu mody Valentino. „Moje codzienne życie jest jak wakacje” – mawia Garavani, ale cóż – taki jest przywilej cesarza.
Florencja i Świat
Gdy Valentino objawił się w 1962 roku we Florencji – w posadach zachwiały się modowe imperia. Wiedziały, że będą musiały ustąpić pola nowemu władcy. „Nie biorę udziału w wyścigu po rekordy. To zbyt mała motywacja. Muszę z tego czerpać przyjemność” – zadeklarował Garavani i tak też uczynił. Zamiast podążać za trendami wielkich dyktatorów, obrał inną drogę – wyznaczania stylowych szlaków. Zaledwie dwa lata po florenckim debiucie, w jego kreacjach zakochała się Jacqueline Kennedy. W 1964 roku na jej zamówienie powstało sześć kreacji w bieli i czerni, które wdowa po prezydencie nosiła w okresie żałoby. Co ciekawe, suknię Jacqueline Kennedy na ślub z jej następnym mężem – Arystotelesem Onasisem – również stworzył Garavani, wówczas już oddany przyjaciel byłej pierwszej damy USA.
Sukcesy Valentina zasługują na osobną opowieść, więc dość wspomnieć, że wśród sław zauroczonych jego ujęciem delikatności kobiecego stylu był także cesarz popartu – Andy Warhol. Warto wiedzieć, że wśród działań, które przez dekady podejmował cesarz haute couture, są projekty zasługujące na miano pomników. Jednym z nich jest otworzona w 1990 roku Accademia Valentino – rzymskie centrum kultury i wystawowe.
Imperator Emeritus
W 1998 roku Garavani i Giammetti sprzedali udziały w swoim imperium za ponad 300 mln dolarów, a dekadę później cesarz zapowiedział swoją emeryturę. Osiągnął wystarczająco wiele, by przekazać władzę młodemu pokoleniu. Warto dodać, że „ceremonia” ta miała niezwykłą oprawę – udział w pożegnalnym pokazie wzięły bowiem supermodelki, z którymi przez lata Garavani współpracował: Eva Herzigová, Naomi Campbell i Claudia Schiffer. W tym samym roku powstał film upamiętniający dokonania Valentina – „Ostatni cesarz wielkiej mody”. Dziś 84-letni Valentino Garavani korzysta z uroków cesarskiej emerytury. Ale niech pozory nie mylą – to nie abdykacja. Wszakże imperatorem zostaje się na zawsze.
Wiem, czego pragną kobiety. Pragną być piękne.
Valentino Garavani