Z Markiem Kondratem – aktorem i winiarzem – o winie, przyjemnościach życia, wyzwaniach biznesowych i zastygłym jak mucha w bursztynie Krakowie, rozmawia Marzena Mróz.
Jak się szuka i jak odnajduje się pasję w życiu?
To są trafienia, tego się nie da zaplanować. Najtrudniej przecież jest rozpoznać samego siebie. Kiedy jesteśmy młodzi, lubimy słuchać opowieści o ciekawostkach tego świata, którym potem chętnie ulegamy. Wtedy bardzo często to właśnie świat podejmuje za nas decyzje, bo człowiek wyobraźnię ma ogromną, ale najmniejszą na swój temat. Nasz umysł jest niesłychanie chłonny i być może to sprawia, że nie koncentrujemy się na jednej tylko dziedzinie. Młody człowiek przede wszystkim jest speszony, bo możliwości jest sporo, a on jeszcze nie wie, kim jest.
Poszukujemy wtedy, próbujemy…
To się dzieje w okresie, kiedy umysł i cały organizm są zaprzątnięte zupełnie innymi sprawami, a nie wyborem przyszłości zawodowej. Dla mnie wybór zawodu, który przez lata był moją pasją, był dość oczywisty. Wychowałem się w aktorskim domu, znałem tę atmosferę, wiele o tajnikach tego zawodu wiedziałem. Dlatego też ten wybór wydawał mi się prosty. A to, co wydaje się prostsze, jest bezpieczne. Dlatego skierowałem swoje kroki do Akademii Teatralnej na ulicę Miodową w Warszawie, z przekonaniem, że tu się sprawdzę. A kiedy człowiek oddaje się pod opiekę swoich mistrzów, wtedy zaczyna się kształtować pewien rodzaj obowiązkowości. Poznaje coraz więcej tajników zawodu. Czy to się przerodzi w pasję – mam pewne wątpliwości, bo sam dla siebie jestem przykładem, że można z niej później zrezygnować.
Aby popaść w kolejną pasję?
Tak, ale do tego trzeba pewnej dojrzałości. Dlatego nowa pasja „trafiła mnie”, kiedy miałem za sobą mnóstwo przeżyć emocjonalnych będących konsekwencjami pierwszego wyboru. Z każdym zawodem wiążą się pewne koszty, jakie ponosimy i w ogóle życie ma swoje koszty. Nagle nabiera takiego szwungu, że człowiek widzi się bez przerwy w gotowości. Tą gotowością jest kurtyna, która idzie w górę, światła, które się zapalają na planie, klaps, który pada, i słowo „akcja”. To jest fajne, ale niesłychanie męczące, bo gdy światła gasną, a kurtyna opada, zdajesz sobie sprawę, że za tym jest straszliwa pustka. Trzeba więc nauczyć się odróżniać dzień od nocy i święto od dnia powszedniego. Z tym aktorzy mają najwięcej trudności. Ponieważ pracowałem bardzo dużo, doszedłem do momentu znużenia. Życie kierowało mnie w różne strony, ale ja chętnie podążałem w kierunku natury.
Stąd wzięło się wino?
Za mojego życia zawodowego zmienił się ustrój kraju. Z każdego przekaźnika szła do mnie wiadomość, że trzeba brać sprawy w swoje ręce. Postanowiłem to zrobić. Miałem 40 lat, byłem dojrzałym człowiekiem ze świadomością, że jeszcze kawałek życia mam przed sobą. Wtedy to namówiłem kilku kolegów, żebyśmy spróbowali osiągnąć coś w dziedzinie, której nie znamy, tam, gdzie życie będzie wymagało od nas nowych wyzwań. Założyliśmy sieć restauracji. To było przedsięwzięcie trochę filmowe, bo w wielu filmach widzieliśmy, jak restauratorzy przyjmują swoich znanych klientów i bardzo nam się to podobało. Nawiązaliśmy w tym do lat 20. i 30. XX wieku, dlatego nasze przedsięwzięcie nazywało się Prohibicja. Biznes przetrwał 8 lat, a ja – jako jedyny – postanowiłem go kontynuować. Najpierw zacząłem sprowadzać swoje ulubione wina, a następnie postanowiłem się czegoś więcej o nich dowiedzieć i pojechałem na pierwszy kurs do Bordeaux.
Lubił Pan wino?
Zawsze lubiłem ten trunek, ale znajomość dziedziny, muszę przyznać, była mizerna. We Francji przez dwa tygodnie słuchałem wykładów bardzo atrakcyjnej młodej damy, a zasób słów i baśń płynąca z jej opowieści, równo posadzone rzędy winnych krzewów w polu, cały proces produkcyjny – uniosły mnie w świat, który już wcześniej musiałem w sobie nosić. Tego potrzebowałem! Porządku i natury, nad którą pieczę ma człowiek. To przecież on przycina winorośl, w zależności od wpływu słońca i wiatru. Można więc powiedzieć, że twórczość i zainteresowanie człowieka ma duży na wino wpływ. Sposób, w jaki owoc ten jest przetworzony, wynika właśnie z ludzkiej pasji i talentu. To spostrzeżenie wzbudziło we mnie pragnienie przebywania w tym wtedy nowym dla mnie świecie.
To musiał być w Pana życiu ważny, zwrotny moment. Jak nowe życie.
W Polsce wszystko zmienia się co 20–30 lat. A ja potrzebowałem ciągłości, rytuału, rytmu, który uspokaja. Zrozumiałem, że powtarzalność daje poczucie bezpieczeństwa naszemu życiu. Bez tego człowiek dynda na wietrze, a to jest nużące.
Czy ta winna pasja wzięła się także z podróży?
Ta nowa dziedzina zaczęła odkrywać przede mną swoje uroki. A przybywało ich z każdym nowo poznanym człowiekiem. Zmieniały się klimaty, miejsca, bo za tym szły właśnie podróże, które mówiły mi, że człowiek jest taki sam pod każdą szerokością geograficzną. Ma te same problemy i potrzeby, ale inaczej je wyraża i inaczej odbiera czas. Ja, urodzony w Polsce, potrzebowałem nauki takiego życia, bo pośpiech już miałem w genach. Nagle uświadomiłem sobie, że koniec tego filmu jest mniej więcej znany. Do czego więc miałem tak się spieszyć?
Kiedy ta pasja przerodziła się w biznes?
Przede wszystkim porzuciłem stary zawód. Wprowadziłem do swojego życia dyscyplinę, założyłem firmę, by stać się koneserem. Sprowadzałem wino, dystrybuowałem je. Kupowałem je bez pośredników, bezpośrednio od producenta. Mogłem więc rekomendować to, co wybrałem w świecie, a do tego opowiadać, co przeżyłem. To narzuciło mi obowiązek podróży do danego regionu, winnicy, zrobienia dokumentacji. Zacząłem robić filmy, zdjęcia, pisałem felietony. Kooperowałem z małymi winnicami, bo nie interesowało mnie wino samo w sobie, bardziej związana z nim ludzka tradycja.
Jak buduje się relację biznesową z klientem?
To jest długi proces. Ponieważ mój klient to człowiek, który przychodzi do sklepu, wącha, patrzy, waha się – zwłaszcza, jeśli nie może wina spróbować. A ja mogę tylko o winie opowiadać. Tak więc są to dłuższe lub krótsze próby – w zależności od miejsca. W Krakowie na przykład ludzie lubią wino porównywać, bo to nie jest przecież sklep z mlekiem i bułeczkami, które się kupuje codziennie. Do tego trzeba mieć cierpliwość. Wino to emocje, opowieści o ludziach, którzy je zrobili. Zawartość butelki jest czasem mniej ważna.
Czy aktorstwo pomaga w tych relacjach?
Pomaga o tyle, że człowiek jest bardziej odważny.
Można powiedzieć, że wino jest teatrem?
W pewnym sensie jest, ponieważ wino nie ma granic. To namiętność, tu grają zmysły. Każdy z nas może wrzucić dowolną ilość onomatopei przy zbiorze, produkcji i konsumpcji wina, i każdy też ma własny potok słów na temat tego, co pijąc wino, przeżywa. Wino to jedyny trunek, który ma w sobie czas przeszły i czas oczekiwania. A przestrzenie pomiędzy tymi czasami są fascynujące i zdarza się, że trwają dłużej niż nasze życie. Wino, jako produkt żywy, z wiekiem nabiera wyrazistości, charakteru. Krzew winorośli żyje średnio 80 lat, a więc można go porównać do ludzkiego życia. W połowie życia, podobnie jak człowiek, wydaje zwykle najlepsze owoce. Możemy znaleźć wiele paraleli i metafor dotyczących jednego i drugiego żywota. Ślady istnienia wina na Ziemi są obliczone na 8000 lat p.n.e. Jak się pojmie tę dziedzinę, można zrozumieć, na czym jest oparte życie człowieka.
Które wina ze swojej kolekcji poleca Pan szczególnie?
Staram się o wina, które reprezentują świat i mają swoją specyfikę. Nie promuję drogich win, 35–50 zł to mój przedział. Zdobycie ich nie jest łatwe.
Pana ulubiony trunek?
Najlepsze jest wino, które nam smakuje. Nie ma innej, lepszej oceny. Na szczęście gatunków tego trunku jest tak wiele, że każdy znajdzie coś dla siebie. Ja mogę powiedzieć, że wina się poszukuje bez przerwy. Ono nigdy nie jest takie samo, ponieważ my jesteśmy zmienni. Ja nie lubię ekskluzywności, tego „cmokierstwa”, jeśli chodzi o wino. Oczywiście są trunki lepsze i gorsze, ale nie stosuję takich kategorii w mojej dziedzinie biznesowej. Poszukuję idealnej proporcji jakości do ceny i wiem, jaka jest zasobność portfela mojego klienta.
Dziś piję znacznie mniej niż kiedyś. Bardziej kręcę się wokół Burgundii, mojego ulubionego pinota i chardonnay w wydaniu burgundzkim. Potrafi mi smakować naprawdę proste wino za
30 zł – do makaronu – i nie zastanawiam się nad nim wtedy specjalnie. Snobizm winu towarzyszący jest ogromny. Czasem zasłużony, czasem mniej. To tak jak z markami samochodów. Wszystkie jeżdżą tak samo, ale logo musi kosztować. Dlatego też wina pochodzące z miejsc historycznych są droższe.
Mają swoją długą historię…
A to jest coś! Człowiek uwielbia hierarchię, uwielbia różnicować swoje doznania. Lubi też aspirować. A pomyśleć, że pierwsza klasyfikacja win odbyła się dopiero w połowie XIX wieku, za sprawą Napoleona III, której dokonał jej w Médoc w 1855 roku! Dopiero wtedy ludzie dowiedzieli się, dlaczego za jedno wino płacą więcej, a za inne mniej. Dziś Hiszpania, Francja i Włochy to połowa światowej produkcji wina.
Mieszka Pan teraz w Hiszpanii, ale wciąż odwiedza Warszawę i Kraków. Jak Pan dziś postrzega te dwa miasta?
W Warszawie spędziłem całe życie. Wprawdzie urodziłem się w Krakowie, ale rodzice mnie stamtąd bez pytania wywieźli, gdy miałem niecały rok. Pamiętam ruiny Warszawy i jest to obraz nie do wymazania. Ulice otoczone gruzem, po których jeździły furmanki. Mam do tego miasta ogromny sentyment. Im bardziej się od niego oddalam i przyjeżdżam tu jako gość, tym bardziej widzę jego pośpieszność i nieskładność architektoniczną. Dzisiejsza Warszawa jest jak wiatr, ale trzeba przyznać, że rozwija się niezwykle szybko. Spotykamy się właśnie w rezydencji Park Lane, zupełnie wyjątkowym, pięknym do życia w Warszawie miejscu. Tymczasem Kraków zastygł i jest dziś, jak mucha zatopiona w bursztynie. Centrum tego miasta jest niezmienne. Trwa.
Co jest dla Pana największą jakością w życiu?
Smak chwili. Spędzenie czasu na dobrej rozmowie, przy świetnym jedzeniu, które ma jakiś wyraz i daje powód do refleksji. Rozmowa z taksówkarzem, czułe zdania na temat życia. Bycie wśród ludzi, tolerancja. Człowiek jest przecież uwarunkowany naturą, która mu sprzyja w niektórych momentach bardziej, a w innych mniej. A wszystko to zmierza do tego, żebyśmy znów stali się uważni. Bo przecież dysponujemy zmysłami, których się wyzbywamy w sposób bezmyślny. Człowiek potrzebuje czasu dla siebie. Możemy go sobie naprawdę poświęcić – z przyjemnością.
Dziękuję za rozmowę.